Kino poetyckie, liryczne. Na plus romantyczna francuska muzka, ciekawe zabiegi reżysera - zabawa kolorami i niekonwencjonalna narracja. Ale mimo to oglądałam poirytowana. Przede wszystkim : biedne dzieci (internat? w tym wieku? widywanie rodziców raz w tygodniu? kilkuletni chłopiec prowadzi samochód???), potem wkurzający aktorzy (Anouk wiecznie z tą samą miną w całym swoim dorobku filmowym, odpowiadająca na wszystko głupkowatym uśmiechem, Trintignant odpychający, jego monologi w samochodzie sprawiały, że wydał mi się półdebilem opóźniony w rozwoju). Typowo francuskie podejście do związków i budowania relacji (mieszkam tu od 12 lat, znam ten naród jak zły szeląg). Główni bohaterowie infantylni, niedojrzali, tracą czas na gówniarskie podchody. Kicz rodem z Harlequina. Francuskie kino, w którym forma góruje nad treścią, jak ktoś tu napisał, zero wiarygodności psychologicznej postaci. Ogólnie bardzo przypominał mi "Do utraty tchu" i tak samo nowofalowo denerwował.