To już przedostatnia porcja canneńskich recenzji Michała Walkiewicza. Czy "W ułamku sekundy" Fatiha Akina ma według niego spore szanse na Złotą Palmę? A "Podwójny kochanek" Francois Ozona – prawdopodobnie "najlepszy najgorszy film" festiwalu? Wielkie nic (recenzja filmu
"W ułamku sekundy")
"W ułamku sekundy" Fatiha Akina przypomina, dlaczego największą cnotą kina politycznego pozostaje prostota. Zamiast zwracać się w stronę wielkiej metafory i odciągać kamerę od sedna problemu, reżyser wchodzi w sam środek konfliktu, znów portretuje świat, który zna najlepiej, zaludniony przez naturalizowanych Turków i Niemców z klasy średniej. Zamiast opowiadać o podzielonym społeczeństwie za pośrednictwem bohatera zbiorowego, spogląda na walącą się w gruzy Europę oczami jednostki. Wreszcie, zamiast nadawać z ostatniej twierdzy moralności i pouczać z perspektywy mędrca z kamerą, zadaje pytanie, ile sami jesteśmy w stanie wytrzymać, zanim zaciśniemy pięści i weźmiemy na cel drugiego człowieka.
Film otwiera zrealizowana w paradokumentalnej estetyce sekwencja ślubu. Nie jesteśmy jednak ani w kościele, ani w urzędzie stanu cywilnego, tylko w więzieniu. Po wyjściu z zakładu karnego, Nuri (
Numan Acar) prowadzi spokojne życie u boku żony i synka. Tyle, że ani resocjalizacji, ani świetlanej przyszłości nie będzie – zanim zdążymy nacieszyć się świetnymi miniaturami z ich codziennego życia, mężczyzna wraz z chłopcem zginą w eksplozji bomby. Rozbita Katja (
Diane Kruger) rozmawia z policją i wysłuchuje kolejnych hipotez. Być może Nuri wrócił do dawnego, przestępczego życia, znów zaczął handlować narkotykami. Albo został przypadkową ofiarą ataku islamistów. Sprawa ma jednak o wiele bardziej przerażający i mało zaskakujący wymiar – morderstwo jest zbrodnią na tle rasowym dokonaną przez parę neo-nazistów. I, jak się okazuje, wymierzyć karę jest o wiele trudniej niż dokonać zbrodni.
Następne sceny sugerują film o cichej żałobie i powolnym składaniu życia w całość przez Katję. Przeczy temu jednak wyraźna, trzyaktowa struktura. Istotnie, pierwszy akt to kronika cierpienia bohaterki, prób powrotu do świata żywych i oddalania się zarówno od swojej rodziny, jak i od mało wyrozumiałych teściów, pragnących pochować syna i wnuczka w Turcji. Druga część obejmuje już jednak proces sądowy, w którym Katja rozpoczyna psychologiczne starcie z podejrzaną o zamach parą faszystów (
Samia Muriel Chancrin i
Ulrich Brandhoff). Trzeci akt to z kolei pokłosie wspomnianego procesu, o którym zbyt wiele mówić nie wypada.
Całą recenzję można przeczytać TUTAJ. Podwójny blef (recenzja filmu
"Podwójny kochanek")
Wnętrza wytworne, ale kiczowate. Dusze piękne, ale mroczne. Problemy złożone, lecz z innego świata. No i sam film: arcydzieło, tyle że kampu. Oto
"Podwójny kochanek" w pigułce, jeden z najlepszych złych filmów w dorobku
Francois Ozona.
Już prolog sugeruje, że Francuz nie zamierza brać jeńców. Najpierw widzimy scenę strzyżenia bohaterki, symbolicznego pożegnania z jej młodzieńczym, pełnym sukcesów życiem na wybiegu. Później ekran wypełnia obraz waginy w trakcie ginekologicznego badania, który płynnie przenika w kobiece oko. Odlot.
Główną bohaterką jest eks-modelka Chloe (
Marine Vacth), dziewczyna o krótkich włosach i smutnym obliczu, którą boli brzuch i która – jak sama wyznaje – czuje się pusta. Idzie więc do terapeuty Paula (
Jeremie Renier), zaś ich sesje kończą się obustronnym miłosnym wyznaniem. Ale to, z czego inni filmowcy ulepiliby zapewne pełen metraż, Ozon traktuje zaledwie jako ekspozycję. Niedługo później, jadąc autobusem, Chloe zauważa sobowtóra Paula i jej świat zaczyna chwiać się w posadach. Louis (
Jeremie Renier) również jest psychiatrą, a w dodatku bratem bliźniakiem jej ukochanego. Dlaczego więc Paul zaprzecza jego istnieniu? Jaka tajemnica z przeszłości łączy braci? Wreszcie, jaką rolę całej intrydze odgrywają koty – te prawdziwe i te wypchane? Nie regulujcie teleodbiorników, wszystko idzie z godnie z planem.
Czego tutaj nie ma! Freud i Lacan,
Polański i
Cronenberg, sztuczne penisy i sztuka współczesna, demoniczna burżuazja i duchy z głębi lasu. Zaś wszystko rozegrane w konwencji naftalinowego thrillera erotycznego; przypominające zarówno surrealistyczny wernisaż, jak i kino z pasma dla "nocnych marków".
Ozon rzeźbił już w tylu gatunkach, że zakres wykorzystanych przez niego konwencji raczej nie dziwi – ma na swoim koncie kryminał w duchu
Agathy Christie skrzyżowany z musicalem (
"8 kobiet"), stylowy film neo-noir (
"Basen"), achronologicznie opowiedzianą psychodramę (
"5x2"), baśń z domieszką naturalizmu (
"Zbrodniczy kochankowie"), a nawet bulwarową komedyjkę (
"Żona doskonała"). W
"Podwójnym kochanku" żongluje jednak gatunkami w tak finezyjny sposób, że trudno nie wyobrażać sobie całego procesu twórczego, w którym najpierw określa się "nastrój", a dopiero później myśli o bohaterach. Francuz pozostaje też zakochany w cudzym kinie. Wątek wścibskiej sąsiadki, budującej w swoich czterech kątach kocie mauzoleum, przywodzi na myśl
"Dziecko Rosemary". Z kolei spiralne schody – metafora zawiłej drogi do oświecenia umysłu i wyzwolenia ciała - kojarzą się z klasyką ekspresjonizmu i filmami
Briana De Palmy. I choć całość trzyma się fabularnych ram opowiadania
Joyce Carol Oates, to słowo "adaptacja" byłoby tu sporym nadużyciem.
Całą recenzję można przeczytać TUTAJ.